Anioły
Miałem właśnie ruszać w drogę do domu, kiedy zadzwonił
telefon... Nieznany numer. Czas jakby zwolnił. W mojej głowie pojawiło się takie
"Tego nie było w planie... ". Byłem wtedy totalnie zmęczony po
całodniowym Tour de Lublin, więc rozmowa z nieznajomą osobą tym sprawniej
podniosła mi ciśnienie. Uspokoiłem się jednak szybciutko, zebrałem myśli,
założyłem zestaw słuchawkowy żeby nie słyszeć aut, kliknąłem zielony guzik na
ekranie mojego szajsunga i od tego momentu już nic nie było takie samo!
W słuchawce pojawił się miły, kobiecy głos, który przywitał
mnie słowami: "Cześć, chciałabym uczyć się angielskiego". To była
Ania. Ania z BNI. Aż zadrażały mi ręce. Była to p i e r w s z a osoba z grona
tych dojrzałych, doświadczonych i nieżadko utytułowanych przedsiębiorców. I
zadzwoniła właśnie do mnie! Ot tak! Nie wiedziałem co myśleć. Zazwyczaj reaguję
dość emocjonalnie, ale wtedy po prostu zgłupiałem. Z jednej strony euforia, że
zostałem w jakiś sposób doceniony przez klienta "business", a z
drugiej przerażenie, bo to przecież zupełnie inne i nietypowe dla mnie
wymagania! Oj nietypowe...
Pierwsze spotkanie umówiliśmy na 17. lipca, czyli za jakiś
czas od telefonu. Emocje zdążyły opaść, a ja spokojnie wyrobiłem się z
przygotowaniami… zupełnie niepotrzebnie. Od pierwszego spotkania, jasne okazało
się, że na lekcje z Anią nie da się być przygotowanym. Można być co najwyżej
gotowym. Krótko mówiąc zostałem przewodnikiem wycieczek ekstremalnych. Na
każdych zajęciach pojawiała się taka ilość dygresji i wątków pobocznych, że
plan lekcji można streścić do „Don’t get lost”. Paradoksalnie, w tym
szaleństwie znalazła się metoda.
Jak mówi Antoine de Saint-Exupéry: “Najważniejsze jest
niewidoczne dla oczu”. Tak też było w tym przypadku. Otrzymałem dar zaufania.
Przy czym, zaufanie to nie do końca odpowiednie słowo. Zawsze czułem, (choć nie
zawsze potrafiłem to odczucie zaakceptować) że Ania we mnie wierzy i jest to
organiczne przekonanie, że w trakcje każdej lekcji zaprowadzę ją dokładnie tam
gdzie chce się znaleźć. Wbrew pozorom i moim początkowym obawom, były to jedne
z najbardziej efektywnych lekcji jakie prowadziłem. Dzięki mojej intuicji
zawsze znajdowałem drogę przez gąszcz pobocznych tematów do samego sedna
problemu jaki akkurat przyszedł mojej uczennicy do głowy.
Ten rozdział nosi tytuł „Anioły” ponieważ, uważam, że są
wśród nas anioły stróże. Kiedy my nie wiemy jak pokierować nasze starania, lub
bojaźliwie wahamy się z jakąś decyzją, oni wiedzą, po prostu wiedzą, że
podejmiemy nam się uda. To oni uczą nas wiary w siebie i w nasze talenty. Oni
są dla nas kompasem. Wyobrażam sobie to w taki sposób, że piórka ich skrzydeł
pokazują w którą stronę wieje wiatr wydarzeń, a w ich srebrzystej osobie odbija
się nasze wnętrze. Szczęściarzem ten kto rozpozna swoich i przyjmie ten cudowny
dar.
Z kolei odnosząc się do tytułu całej historii, to spotkanie
Ani było ogromnym krokiem naprzód w moim poszukiwaniu wymarzonej kariery. Nie dość, że w niesamowitym
tempie rozwijał się mój warsztat pod kątem personalizacji programu i zajęć, to
dzięki Ani otrzymałem kontakty do kolejnych uczniów. Często były to osoby,
których Ania nie znała – ona ich po prostu przyciągała. Niedługo po rozpoczęciu
współpracy z Anią, przeprowadziłem się do Lublina i zamieszkałem pierwszy raz
poza rodzinnym domem, na własne konto. Czy wspomniałem, że wszystko w tej
historii ulegnie zmianie? No właśnie :)
PS.
W Lublinie takich aniołów znalazłem więcej: Wojtek, Mirek,
Ania, Wiesław, Jacek, Atman, Monika, Majka, Agata, Paweł, Paweł, Zuza,
Grzegorz, Hubert, Kacper, Gosia, Gosia, Gosia, Przemek, Waldemar, Cezary,
Magda, Kamil, Agnieszka. Moim p i e r w s z y
m aniołem stróżem, a dlatego
najważniejszym jest i zawsze będzie Ania. Dziękuję :)
PPS.
A kim są twoje anioły?
Photo by
Suzy Hazelwood from Pexels
Komentarze
Prześlij komentarz