Prezent
W poprzednim wpisie mówię o tym, że warto zadbać o porządek w świecie materialnym. Faktycznie. Ciężko byłoby mi cokolwiek osiągnąć bez takiego podejścia. Jednakże, na koniec dnia pełnego organizowana, sprzątania, szykowania i dbania czułem się jak koń po westernie. Nie trzeba geniusza żeby stweirdzić, że droga do tytułowego miodu nie prowadzi przez ślepe zajeżdżenie siebie. Na szczęście nie zajęło mi to zbyt długo aby zrozumieć, że pora zadbać o siebie samego. Przy okazji, miałem ogromne szczęście otrzymać w tym względzie pewne wskazówki. Jakie? O tym za chwilę. Tymczasem, dedykuję ten wpis dwóm już wcześniej wspomnianym aniołom - Majce i Wojtkowi.
Ten rodział historii zaczyna się na pierwszej stancji (u wstrętnej baby), którą zamieszkiwałem na spółkę z Wojtkiem. Każdy dzień wygląał generalnie tak samo. Ponieważ mój kalendarz świecił jeszcze wtedy pustkami, większość dojazdów to pracy pokonywałem na rowerze. Po powrocie trudno było nie być zmęczonym, szczególnie w samym środku upalnego lata. Jedynym momentem w ciągu dnia, kiedy da się jakkolwiek przytomnie pomyśleć były późne wieczory i wczesn ranki. Wtedy z dobrą radą przyszedł Wojtek. Było coś koło 6 rano. "Choć Panie na kawę!"
Zrobiliśmy sobie w kuchni po kubku kawy. Łyżeczki umyte. Czajnik odstawiony na miejsce (bo za chwilę i n s p e k c j a). Siedzimy. Za oknem piękne słońce. Na co jeden do drugiego
-Walk?
-Tak z kubkami?
-No tak...
-OK! :D
I poszli. Była to chwila dość specyficzna. Z jednej strony czułem na plecach oczy mieszkańców osiedla, którzy raczej nie przechadzają się z kubkiem kawy wzdłuż al. Kraśnickiej... a z drugiej miałem to głeboko w poważaniu. W końcu zacząłem troszczyć się o moje dobre samopoczucie.
Ten krok (i to całkiem dosłownie 'krok') pozwolił mi zdecydowanie ruszyć w kierunku zdrowego podejścia do moich potrzeb. Wtedy nabrałem innego spojrzenia na dbanie o ciało, a okolica okazała się śwetną trasą na poranne przebieżki. Do tego doszły również szkolenia z rozwoju osobistego, na których szlifowałem swoje umiejętności zarządzania czasem, czy stawiania sobie odpowienich celów. Moim ulubionym momentem był jednak moduł na temat nagradzania siebie za swoje osiągnięcia. Od tamtej pory, coraz częściej przydażały mi się momenty kiedy czułem równowagę między wkładanym we wszystko wysiłkiem i efektami. I czułem, że jest warto.
Przyszedł czas zmienić miejsce. Przeprowadziłem się wtedy na ul. Dzieci Zamojszczyzny gdzie zająłem już samodzielny pokój. Mieszkanie dzieliłem jeszcze z kilkoma osobami, jedną z których była właśnie Majka. Dzięki tej znajomości doceniłem wartość czytania i słuchania dobrej muzyki. Książki zaczęły dawać mi więcej przyjemności. A raczej odwrotnie - to ja nauczyłem się sprawiania sobie przyjemności czytaniem. Z większą uwagą wybierałem też albumy i stacje radiowe. Wszystko po to aby po całym dniu ciężkiej orki w końcu mieć coś dla siebie.
Piękny był to czas odkrywania jak wiele można dostać, dając. Starannie przyrządzone śniadanie, a wzamian dobry nastrój na cały dzień. Cierpliwość, wytrwałość i wsparcie podczas porannego biegu, a za to klarowność myślenia na wszystkich lekcjach do samego wieczora. Cisza i spokój przed snem, w zamian za głowę pełną marzeń o świcie. Jak widać niewiele tutaj ma coś wspólnego z rzeczami. Najwiekszy prezent jaki można sobie ofiarować to uważność i bycie dla siebie. Obecność. Świetnie podsumowała to Majka. "Uważaj co mówisz do siebie, bo słucha Cię bardzo ważna osoba".
Dziękuję :)
Komentarze
Prześlij komentarz